+2
Asfalto 8 lipca 2017 08:59
Koncepcja wakacyjna była zdecydowanie prosta. Do ciepłych krajów pod koniec maja. Wybór pada na Dubaj. Jest to początek ramadanu, jednakże nie stanowi to dla nas problemu. Jesteśmy aktywni, lubimy sport bardziej od alkoholowych libacji, dlatego dla nas bomba. Niższe ceny, więcej możliwości. Ja odwiedzam te miejsce już drugi raz, siostra po raz pierwszy. Kupujemy bilety, okazyjnie - z wizzaira.

Bilety kupiłem z wyprzedzeniem. Mija czas, ja - jak to ja, zaczynam myśleć, poszerzać horyzonty. Z jednej strony chcę odpocząć, z drugiej strony drugi raz w Dubaju na tydzień - potrzebuję nowych bodźców! Zaczynam męczyć temat, sprawdzać ceny i po paru dniach postanowione. Do Dubaju dokładamy Oman, konkretnie Salalah. Kupujemy bilety w SalamAir z międzylądowaniem w Muscacie. Sklejka wygląda sympatycznie, cztery dni w Dubaju, trzy dni w Salalah, bezpieczne godziny wylotów, także bez napinki. Do czasu. Jeszcze przed wylotem czeka nas nie miła niespodzianka. SalamAir odwołuje nasz poranny lot czwartego dnia wakacji do Salalah. Mało tego, nie informuje mnie o tym. Dowiaduję się o tym fakcie dwa dni przed wylotem, wchodząc na stronę linii lotniczych, sprawdzając, czy godziny odlotów są aktualne. Żadnego maila, telefonu, smsa. Nie mam wyboru, wybieram inne, późniejsze loty tej samej linii lotniczej, godziny zaczynają nam się bardzo zazębiać. Niestety to nie ostatnie problemy z SalamAir, o czym napiszę w dalszej części tekstu.

Dzień pierwszy. Wyjazd do Katowic z dobrą podwózką, na lotnisku gastro atak i kawa, bo to zawsze musi się zgadzać. Wylot zgodnie z planem. W samolocie jedno z nas delektuje umysł dobrą lekturą, inne muska podniebienie alkoholem. Thanks God, it's Friday - idealny tekst w idealnym miejscu. Swoją drogą polecam "Dziewczynę z pociągu", dobra lektura. Zaczynamy wakacje. Na miejsce dolatujemy również zgodnie z planem. Meldujemy się w Dusit Thani, w dzielnicy Financial Centre i piechotą udajemy się do Satwy w celach gastronomicznych. Jesteśmy wielbicielami lokalnej kuchni, dlatego chyba oby dwoje osiągamy zenit kulinarnej mocy. Restauracja Ravi - polecam również. Powrót oczywiście piechotą, po drodze mijamy nocny zgiełk. Uwagę przykuwają prężnie działające lokalne piekarnie. Ten zapach wypiekanych nanów mam wrażenie pamiętać do teraz - nie do opisania.












Dzień drugi. Szybkie śniadanie. Wróć. Długie śniadanie. Buffet gubi moją dietę przywiezioną z polski. Nie pomaga fakt konsumpcji na trzydziestym piętrze, jest cudownie, widoki niesamowite. Ma się wrażenie że to wszystko na zewnątrz to trochę jak w boomerangu z instagrama – samochody przejeżdżają wciąż i wciąż, multum dźwigów, widać w Dubaju jeszcze wiele się buduje. Naładowani cukrami prostymi bierzemy taxi w kierunku Jumeirah. Po drodze zatrzymujemy się w Mall of Emirates. Magazynujemy sporą ilość witaminy D i wracamy do hotelu. Piechotą do metra, po drodze z międzylądowaniem w Medinat Jumeirah. Tutaj pierwsze oznaki ramadanu. Połowa lodziarni zamknięta, w drugiej połowie można jeść i pić ale tylko za kotarą. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda na zamknięte. Wieczorem kolejne spacery, pakistańskie jedzenie nie przestaje zachwycać.










Trzeci dzień. Kolejny obiad w formie śniadania. Buffet zabija formę. Trudno, to wakacje. Metrem udajemy się na plażę JBR. Uwielbiam te miejsce. Różni się nieco od tego, które zastałem tutaj rok temu. Większość pubów przy promenadzie zamknięta, ramadan jest bardzo mocno widoczny. Na szczęście są dwa miejsca gdzie można kupić kawę, po dłuższej negocjacji nawet kawę na wynos, która pijemy ukradkiem na leżakach. Na plaży spędzamy praktycznie cały dzień, nikomu ani w głowie wracać w tym upale do hotelu. Woda ciepła jak zupa. Jest rewelacyjnie. Pobyt umilają lokalne maszkiety. Daktyle wciągają tak samo jak orzeszki czy paluszki. Bardziej. Dzień kończymy na zakupach w Dubai Mall. Jedzenie tym razem nie zachwyca. Wygląda podobnie, jednak te z sieciówek nigdy nie dorówna street foodowi. Z pełnymi brzuchami, nie koniecznie pełni zachwytu udajemy się na spoczynek.












Dzień czwarty. Regeneracja. Tylko po czym. Odpoczynek po odpoczynku też się należy. Basen, siłownia. Siłownia, ah przypominam sobie. Już chyba nie będzie mi dane ćwiczyć przy takim widoku. Czytać książki też nie. Choć mam nadzieje, że jeszcze nie wszystko w życiu za mną. Szukamy noclegów, jutro lecimy do Omanu, jeszcze nic nie mamy. Wieczorem odwiedzamy Marinę, jest pięknie. Tłumów nie ma, jest ramadan przypominam. Dzięki temu jest sporo taniej niż rok temu. Każda restauracja oferuje menu degustacyjne, iftary. Względnie dobre, aczkolwiek nan smakuje jak nan z torebki, nie jak świeżo wypieczony nan w pakiństańskich knajpach. Jest humus, są daktyle, jest białko przy następnym podejściu kelnera. Widoki wzdłuż Sheikh Zayed Road, przy zachodzącym słońcu – nie do wymazania z pamięci.












Dzień piąty. Śniadanie. Kawa, druga dla pewności i lecimy. Dolatujemy bez większych problemów. Na lotnisku dwie niespodzianki. Pierwsza wiza. Myślałem, że jest za darmo, kiedy mamy pieczątki z lotniska w Dubaju. Z niedowierzaniem drugi raz dopytuję o cenę. Druga niespodzianka, siostra pomimo sukienki za kolana dostaje reprymendę od urzędnika na lotnisku, że ma się przebrać. Na szczęście ma jedną parę spodni z dziurami. Dziury zasłania dodatkowo chustą. Celowo napisałem reprymendę, ponieważ jej strój nie był kuszący – wręcz przeciwnie. Myślę, że był to pstryczek dla pstryczka. Pożyczamy samochód, zwiedzamy Salalah. Bez większego zamysłu. W tym miejscu mapy na telefonie można śmiało wyłączyć, są totalnie nie aktualne, wręcz mylące. Delektujemy się smakiem drinków z kokosów. Lokalsi po prostu wsadzają kokosy do lodówki, a na naszą prośbę rozbijają je dla nas i wsadzają rurkę. Dla siostry obłęd, mnie strasznie po tym mdli. Można poprosić o butelkę na wynos – na 1,5l rozłupują mniej więcej 5 kokosów. Banany również bardzo smaczne. Po drodze zwiedzamy Al Balid i udajemy się do resortu – wybrany przez nas to Fanar.










Dzień szósty. Ktoś biega, by ktoś inny leżeć mógł. Klimat wspaniały. Jest pora monsumowa, także jest bardzo gorąco i jednocześnie bardzo wilgotno. Dookoła resortów plaże się nie kończą. Są kompletnie puste. Jest idealnie. Raj. Jedyni obserwatorzy to te kremowe stworzonka, które uciekają przed Tobą. Niektóre się nie boją, obserwują w bezruchu. Oman miał być dopełnieniem, miał być dodatkiem do Dubaju. Stało się inaczej. Wreszcie czuję, że jestem na wakacjach. To raj, a już pisałem, ale chcę to mocno zaznaczyć. Wieczorem znowu udajemy się do Salalah, w celu wydania ciężko zarobionych pieniędzy. Szukamy kadzideł dla przyjaciół. Salalah słynie z kadzideł, pomimo tego znaleźć je nie było łatwo. W końcu są. Cała dzielnica. Oman tak chyba ma – jest tematyczny. Po drodze mijaliśmy całe dzielnice, gdzie naprawia się pralki, całe dzielnice gdzie sprzedawane są elementy wydechowe samochodów, w końcu całe dzielnice z zapachami, dzielnice z maszkietami. Tutaj polecam chałwę. To chałwa z daktylii z dodatkami. Pyszne – uwaga – wciąga.











Dzień siódmy. Plaża, basen, bieganie. W wodach Salalah w tym okresie pływać nie wolno. Nawet blisko brzegu fale i prądy morskie mogą wciągnąć Cię w głąb. Można – nie można. Jak to się mówi. Jeśli nie można, a się bardzo chce, to wtedy można. I tak polecam, szczególnie podczas i po bieganiu. Po odpoczynku udajemy się do parku Wadi Darbat. Są wielbłądy i klasyczne taś taś w moim wykonaniu – nie są zainteresowane. Są osiołki. Następnie w przeciwnym kierunku, do Mughsail. Nacieszyć oczy widokami, zobaczyć wodotryski. Na powrocie łapie nas gastro faza, knajpek w pobliżu brak lub tylko z fast foodem. Zjeżdżamy na stację benzynową. Jest otwarta, ale w środku nikogo nie ma. Wszyscy są na zewnątrz. Przesiadują pod zadaszeniem i spożywają iftar. Nie chcemy przeszkadzać, mówimy że jedziemy dalej, że nie ma problemu. Lokalni są wspaniali. Jedyni w swoim rodzaju. Nie puszczają nas głodnych. Mnie zapraszają do siebie na ucztę, siostra dostaje na wynos i je na klimatyzowanej stacji starannie wyselekcjonowaną porcję pyszności. Miejscowi raczej nie spożywają posiłków z kobietami, chyba, że są one rodziną. Przeżycie jednorazowe, bezcenne. Ogromna porcja uprzejmości, jeszcze większa porcja pyszności. Znowu są daktyle, jest niezliczona ilość owoców, jest herbata w różnym wydaniu, kurczak w aromatycznych panierkach, węglowodany w postaci aromatyzowanego ryżu, jest pieczony kurczak. Długie rozmowy, długie celebrowanie.










Dzień ósmy i dziewiąty (ponadprogramowy). Dnia ósmego udajemy się na lotnisko. Godzinę przed odlotem w kierunku gejta, wokół którego jest pusto. Nie ma nikogo. Po rozeznaniu sytuacji, okazuje się, że nasz lot „z przyczyn technicznych” został anulowany. Przypominam, ze był to popołudniowy lot, bo poranny został anulowany jeszcze przed odlotem. Zostajemy z ręką w nocniku. Nie zdążymy na powrotny wizzairem do Katowic. Całodniowe awantury na lotnisku nie pomagają, linia lotnicza nie chce wysłać nas ani do Dubaju innym lotem ani do Europy w żadne miejsce. Nikogo z obsługi znaleźć nie można, a kiedy już ktoś się odnajduje, patrzy na nas bez empatii. W tym momencie nie liczymy się my, liczy się pora wciągania pożywienia po całodniowej absencji. Kierownik lotniska również nie pomaga. Sprawa jest oczywista. To nowa linia lotnicza, z braku obłożenia odwołała dwa wcześniejsze loty, wypełniając trzeci, ostatni do pełna. Oni zyskali, my straciliśmy powrót do polski. Do Dubaju wracamy z opóźnieniem, na miejscu zmieniamy lotnisko z DWC na DXB, tam nabywamy bilety linii FlyDubai i wracamy do Pragi. Oczywiście po nocce na DXB, gdzie poręcze skutecznie uniemożliwiają sen. Jedynym plusem tej nie taniej wycieczki jest fakt, iż nigdy nie byłem w Pradze, a dodatkowo bardzo lubię żeberka z sosem barbecue. Powrót do Katowic polskim busem, który odjeżdżając uderza w innego busa. Dodatkowe dwie godziny opóźnienia przy nocce na lotnisku w Dubaju wydają się być niczym. Jak pech to po bandzie.









Dodam, że wiele informacji i miejsc odwiedzonych przez nas pominąłem. Zazwyczaj dlatego, że były już oklepane, wielokrotnie pokazywane, zbyt nudne lub po prostu o części zapomniałem, bo mamy lipiec, a podróż odbywała się w maju.

Dodatkowo pozwolę sobie napisać, iż szukam osób chętnych ze Śląska na grudniową ekspansję Florydy, ew. Florydy i Bahamów, oczywiście na własną rękę. Proszę o prywatną wiadomość : - )







Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

starsky859 12 lipca 2017 09:17 Odpowiedz
Fajna relacja :) , a siostra tez wybiera sie na Florydę ??